Dziennikarz na wojnie
Podczas wojny w Wietnamie nie było żadnej cenzury. Było to niemożliwe. Cena wolności w przekazie informacji z Wietnamu, Laosu i Kambodży to obok 53 000 amerykańskich żołnierzy także 138 reporterów, którzy zginęli w czasie wykonywania swojego zawodu — mówi Randy Braumann, znany jako Congo Randy.
Waldemar Gruna: Należysz do nielicznych reporterów wojennych, którzy relacjonowali z frontu walk działania zbrojne od wojny w Wietnamie (lata 60.) do pierwszej wojny w Iraku (lata 90.). Szczególnie dużo czasu poświęciłeś na relacje z Afryki. Większość Twoich tekstów ukazała się w tygodniku "Stern", w tym także wywiady z historycznymi postaciami, tj. Rezą Szachem Pahlawim, Saddamem Husajnem, Mobutu Sese Seko czy Papą Dokiem. Wymienione osoby to teraz symbole dyktatury, "bestie", które wymordowały nawet setki tysięcy ludzi. Jak oceniasz z perspektywy czasu tych władców i polityków? Na czym opierała się ich władza i czy można ogólnie opisać mechanizm dochodzenia do niej?
Randolph Braumann: Można uogólnić, że wszystkie te typy na początku swojej kariery były darzone wielką miłością przez USA, a ich koniec też związany był z Amerykanami. Jest także druga strona. Niewątpliwie każdy z nich miał charyzmę. Papa Doc został wybrany demokratycznie, zanim stał się dożywotnim prezydentem Haiti; Reza Pahlawi odziedziczył urząd po swoim ojcu i bardzo zmodernizował Iran przy dużej nieprzychylności duchowieństwa tego kraju; Mobutu przejął władzę siłą w sytuacji chaosu i przyniósł Kongu, zwanym wtedy Zairem, jedyne lata pokoju w jego historii; Saddam Husajn przysłużył się socjalistycznej partii Baath i popchnął ją w górę. Akurat przykłady Saddama i szacha Iranu pokazują, że upadek despotów nie prowadził ludów automatycznie do lepszej przyszłości. W Iraku chrześcijanie na przykład mieli absolutną ochronę mniejszościową (chrześcijaninem był zastępca Saddama). Dzisiaj są oni prześladowani, a nawet dochodzi do ich mordowania. Znałem osoby, które znajdowały się w otoczeniu "bestii", a które dzisiaj w Teheranie, Bagdadzie czy Kinszasie mają dużo do powiedzenia. Czym jest liczba pomordowanych wtedy ludzi? Ona rośnie i rośnie w propagandowej retrospektywie. Dzisiaj także mordowani są ludzie, ale jeszcze teraz o tym się szeroko nie mówi.
W.G.: Jak oceniasz zmiany w Afryce, które ostatnio przybrały burzliwy charakter? Czy jest to rzeczywiście "Afrykańska Wiosna Ludów"?
R.B.: Nie chciałbym być na miejscu polityków, którzy przejmą władzę po Husnim Mubaraku i Zajnie al-Abidinie Ibn Alim. Te setki tysięcy, jeżeli nie miliony młodzieży głodnej nauki, które zaryzykowały swoje życie, będą teraz i w przyszłości żądać swojej części wolności. Ci ludzie są wprawdzie w Egipcie i Tunezji wolni od skorumpowanych, jednak pamiętają o tym, co słyszeli ostatnio o prawach człowieka, w szczególności jeżeli chodzi o prawo do pracy i godziwej zapłaty. Dlatego myślę, że rewolucja w arabskich państwach Afryki Północnej będzie się rozwijać i to może być dobre, bo zasygnalizuje innym rządzącym na świecie: społeczeństwo nie będzie wszystkiego akceptowało — co w Niemczech udowodnił masowy ruch Stuttgart 21.
W.G.: Jak oceniasz obecny przekaz medialny i relacje z działań wojennych ? Czym charakteryzowała się Twoja praca jako korespondenta wojennego w latach 60. czy 90.? Czy istniała w tamtym czasie tzw. "cenzura prewencyjna"?
R.B.: Nie, nie było podczas wojny w Wietnamie żadnej cenzury. Było to niemożliwe. Za ten czas kocham armię amerykańską do dzisiaj. Kiedy powiedzieliśmy — mój kolega robiący zdjęcia Perry Kretz i ja: "Chcielibyśmy iść z wojskiem na patrol!", to poszliśmy. Kiedy powiedzieliśmy: "Chcemy jutro jechać z czołgami do Ho Bo Woods. Chcemy być tu przy tym!" — siedzieliśmy potem na lub w czołgu. Mogliśmy robić nawet reportaż dotyczący problemu narkotyków w armii — przy czym naturalnie musieliśmy mieć zezwolenie każdego Jankesa, zanim sfotografowaliśmy go przy siusianiu (test moczu!). Naturalnie dziennikarze mogli wówczas udokumentować obok czynów bohaterskich także zbrodnie wojenne — co prowadziło do tego, że zachodnia społeczność tę wojnę coraz bardziej odrzucała i wymusiła wreszcie amerykański odwrót. Dlatego dla nas było jasne, że Amerykanie nigdy więcej nie zaakceptują takiej absolutnej wolności prasy, jaka wtedy była. Poza tym między końcem wojny w Wietnamie a 1990 rokiem zmieniła się sytuacja. W Indochinach między1964 a 1974 byliśmy jako reporterzy wojenni w niewielkiej grupie około tuzina dziennikarzy. W wojnie z Irakiem w 1990 były akredytowane tysiące dziennikarzy i przyszli chłopcy z mikrofonami z TV. Przy takiej liczbie sprawozdawców można było obsługiwać tylko konferencje prasowe. Zresztą cena wolności w przekazie informacji z Wietnamu, Laosu i Kambodży to obok 53 000 amerykańskich żołnierzy także 138 reporterów, którzy zginęli w czasie wykonywania swojego zawodu. W tej grupie było wielu, których znałem osobiście. Pozdrowienia w tamtym świecie dla Seana Flynna i Young Mana.
Całość w nowym wydaniu Gazety Polsko-Niemieckiej Twój REGION Europy
Źródło: Twój REGION Europy nr8