Zaklinanie rzeczywistości
Waldemar Gruna: „Zwiększenie deficytu budżetowego o 16 mld zł dodatkowo wzmocni naszą gospodarkę” - powiedział w Sejmie wicepremier i Minister Finansów Jacek Rostowski. Jak to możliwe? Idąc tym tokiem myślenia można stwierdzić, że zwiększanie długu jest motorem wzrostu gospodarczego. Czy nie przeczy to podstawowym zasadom ekonomii?
Janusz Szewczak: Minister Finansów tłumacząc w Sejmie szczegóły nowelizacji budżetu państwa na ten rok chwilowo stracił głos i musiał sięgnąć po szklankę wody. Symboliczna sytuacja. Minister Rostowski przyznał po kilku miesiącach, że rząd pomylił się w swoich prognozach. Dodał jednak, że nie tylko jemu się to przytrafiło i że wszyscy się w Europie pomylili. Otóż nie wszyscy. Pokazuje to, że traktowanie poważnie Ministerstwa Finansów, w skład którego wchodzi 9 Sekretarzy Stanu w randze Wiceministra (kuriozum na miarę światową) i jego prognoz są funta kłaków nie warte. Minister Rostowski jako wielki mag, zaklinacz polskich finansów publicznych, roluje nie tylko polskie długi, ale i całe polskie społeczeństwo.
W sytuacji gdy mamy katastrofalną zapaść w dochodach podatkowych w tym roku - według członka Komisji Finansów Publicznych posła Z.Kuźmiuka na gigantyczną kwotę ponad 27mld zł, deficyt budżetu państwa na kwotę 51mld zł i absolutną niemożność przygotowania realnego budżetu na rok 2014, minister J.Rostowski opowiada bajeczkę, że obecna nowelizacja budżetu zapewni bezpieczeństwo i wiarygodność polskich finansów publicznych. Nie omieszkał też dodać, że w Polsce widać już pierwsze oznaki ożywienia. Niestety, oznaki ożywienia widać także gdy hieny i sępy zlatują się do rozkładającej się padliny. A niewątpliwie stan naszych finansów publicznych i gigantyczny dług publiczny to dziś chaos i totalny rozkład.
Polacy będą na jesieni świadkami kolejnego cyrku i komedii pomyłek z projektem budżetu na 2014 rok. I znowu będą zapewnienia, że jest dobrze, że wszystko jest pod kontrolą, że mamy bezpieczny, realny i dobrze skonstruowany budżet. A potem znów się okaże, że MF się pomylił, że nikt nie mógł przewidzieć, że jesteśmy uzależnieni od sytuacji w strefie euro - czyli zgodnie ze starą śpiewką obecnego rządu „Polacy nic się nie stało”.
A że ten rząd i MF potrafi się potężnie pomylić najlepiej niech świadczy fakt, że gdy idzie o dochody z mandatów, kar i grzywien od polskich kierowców, zapisanych w budżecie w wysokości 1,5mld zł Min. Finansów J.Rostowski pomylił się tym razem „tylko” ponad 17-krotnie i spodziewa się ściągnąć zaledwie 86mln zł, choć do lipca wpłynęło mu tylko 48mln zł. Gdyby nie eksporterzy, którzy przecież w dużej części nie już są polskimi firmami mielibyśmy recesję.
W.G.: W pierwszej połowie 2013 r. w polskich sądach złożono 2 tys. 214 wniosków o upadłość. To o 7,5 proc. więcej wniosków, niż w tym samych okresie roku poprzedniego. Coraz więcej firm plajtuje a według GUS polski PKB rośnie. Eksperci stwierdzają w mediach, że gospodarka się rozwija.
J.Sz.: Były Wiceminister Finansów L.Kotecki ogłasza publicznie, że „na razie jest fajnie”. To wszystko z powodu tego, że wskaźnik przewidywań przedsiębiorców PMI dla przemysłu wzrósł w sierpniu z 51 proc. z haczykiem do 52 proc. z haczykiem. Te fantastyczne dane to wzrost produkcji przemysłowej po odsezonowaniu w lipcu zaledwie o 2,8 proc. r/d/r i wzrost sprzedaży detalicznej o 4,3 proc. Zapomniano tylko Polakom powiedzieć, że w lipcu 2013r. mieliśmy o 1 dzień roboczy więcej niż w lipcu ubiegłego roku - sklepy i firmy były o jeden dzień dłużej otwarte. Jeszcze lepszą wiadomością jest to, że znacząco wzrosła produkcja wyrobów z drewna, korka, słomy, wikliny oraz z gumy i plastiku. Jak widać balonów, chochołów ci u nas dostatek, a statystyka umie czynić cuda. Więcej też w okresie wakacji przyjechało do nas turystów z Litwy, Słowacji, Obwodu Kaliningrackiego na zakupy, ot i cała tajemnica sukcesu wątpliwego cudu gospodarczego. Nie wiadomo czy owe zaklinanie danych statystycznych i dramatyczne poszukiwanie światełka w tunelu jest bardziej śmieszne czy bardziej żałosne.
W.G.: Na koniec 2012 r. dług publiczny Polski wynosił już 886,8 mld zł. Z końcem tego roku niebezpiecznie zbliży się do biliona. Przez zaledwie kilka lat zadłużenie Polski zwiększyło się o 357,4 mld. zł. Czy zadłużanie Polski doprowadzić może do jej upadku?
J.Sz.: Zgodnie z znanym od wielu lat optymizmem Min. Finansów, nasze obligacje sprzedają się jak świeże bułeczki - tak jakby obligacje to były Mercedesy i komputery, a nie nowe długi na spłatę starych długów. A nasze coroczne potrzeby pożyczkowe brutto, to od 140-170mld zł. Owych długów, całkiem nowych narobił nam i przyszłym pokoleniom Polaków obecny rząd kosmiczną ilość, bo prawie 390mld zł. Handlowanie na wulkanie polskim długiem trwa więc w najlepsze. Naszą sytuację z długiem publicznym można by przyrównać do słynnych frontowych raportów generała Czapajewa - nasze wojska odnoszą systematyczne sukcesy, błyskawicznie wycofując się na z góry upatrzone pozycje. Tych obligacji czyli nowych długów w rękach podmiotów zagranicznych jest już zdecydowanie za dużo – ok.220 mld zł. Polskie 10-letnie obligacje skarbowe „chodzą” na rynku po ok. 4 proc., to rzekomy dowód zaufania do polskiej gospodarki według Min. Finansów 2 i 5-letnie obligacje są jeszcze bardziej dochodowe, ale już na braciach Czechach czy Słowakach nie da się tak suto zarobić, bo ich 10-latki są po zaledwie 1,5 proc., japońskie po zaledwie 0.78 proc., francuskie po 2,25 proc., kanadyjskie po 2,44 proc.,angielskie po 2,37 proc. , niemieckie po 1,6 proc., mimo, że ich dług publiczny to 2,2bln euro. Obligacje USA są po 2,54 proc. mimo, że ich dług przekracza 100 proc PKB (!). Skoro jest tak świetnie to dlaczego musimy tak drogo pożyczać ? Nie jesteśmy jak widać Szkotami, płacimy górką ku uciesze tzw. inwestorów portfelowych, którzy skutecznie pustoszą nasz polski portfel. Oni doskonale wiedzą, że jesteśmy uzależnieni od rolowania długów jak narkomani.
Jesteśmy jako kraj nie tyle bezpieczną przystanią co kolejną bańką spekulacyjną. Premia dla zagranicznych inwestorów nabywających polskie papiery skarbowe jest nadal jeszcze bardzo atrakcyjna. Płacimy bowiem za nasze finansowe kajdany znacznie więcej niż inni, gdy idzie o ciężar ekonomiczny i społeczny tych zobowiązań. Powinniśmy raczej się głęboko niepokoić, że polskie obligacje mają rentowności bardzo zbliżone do krajów będących w dramatycznym kryzysie, Hiszpanii 4,7 proc. Włoch 4,3 proc. Irlandii 4,2 proc. czy bankrutującej Słowenii ok. 5 proc. Tylko w ciągu 1,5 miesiąca od 9 maja do 24 czerwca 2013 r. rentowność polskich obligacji gwałtownie wzniosła się z ok. 3 proc. do 4,59 proc. To oznacza miliardowe dodatkowe koszty. Jeszcze w lutym 2011r. polskie 10-latki kosztowały 6,4 proc. Jak wiadomo łaska pańska inwestorów zagranicznych na pstrym koniu jeździ. Obligacyjna hossa może się skończyć w każdej chwili. Może niespodziewanie nadejść taki tydzień dla polskich obligacji, w którym nastąpi gwałtowny skok ich rentowności, a koszty przerosną nasze możliwości.
Żaden z krajów strefy euro tak jak właśnie Polska nie musi przeznaczać praktycznie wszystkich dochodów podatkowych swych obywateli by spłacać koszty obsługi swego zadłużenia. Na obsługę naszego zadłużenia przeznaczany jest cały łączny dochód Polaków z osobistego podatku dochodowego.
Całość w wydaniu magazynu dostępnym w salonach EMPIK i RUCH.
Foto: photoxpress.com
Źródło: Twój REGION Europy nr18