Solidarni w energetyce?
Gazociąg północny, podobnie jak Traktat Lizboński, Berlin lansuje nie jako swój "narodowy interes", lecz ogólnoeuropejski. Polskę i Niemcy - choć oba kraje ze sobą sąsiadują, mają wspólną granicę, należą do Unii Europejskiej i NATO - dzieli wiele w sprawie zapewnienia sobie bezpieczeństwa energetycznego. Jakiś czas temu pewien polski premier postulował stworzenie "NATO energetycznego", mającego chronić każdego członka Unii. Może i była to szczytna idea, ale okazała się niespójna z polityczną rzeczywistością.
Dyskusja zamiast działań
Mimo, że ostatnio wiele mówiło się w Europie o konieczności wypracowania solidaryzmu w dziedzinie zapewnienia sobie dostaw energii, to jednak niewiele zrobiono w tym kierunku. Ostatnia wojna o dostawy gazu pomiędzy Rosją i Ukrainą obnażyła słabość zjednoczonej Europy i pokazała różnice pomiędzy unijnymi państwami w polityce bezpieczeństwa energetycznego. Polacy za winnego konfliktu uznali Kreml, stając murem za Kijowem. Nawet prezydent Lech Kaczyński nie mógł się powstrzymać od tego, by ogłosić światu, że to Moskwa jest wszystkiemu winna. Zupełnie inaczej całą sytuację oceniali niemieccy komentatorzy i politycy. Ci stali na stanowisku, że to Kijów ponosi większą odpowiedzialność za ostatnią wojnę gazową.
Niemcy twierdzili wręcz, iż Kijów nie tylko przyczynił się do wybuchu konfliktu, ale prowokował jego przedłużanie się. Niemieckie gazety alarmowały, że to Ukraina blokowała dostawy rosyjskiego gazu i stawiała rosyjskiemu dostawcy niewykonalne warunki. Tak więc w opinii części niemieckiej prasy, to Naftogas stał za tym, by Gazprom nie wywiązał się z umów wobec Unii Europejskiej. W prasie RFN cytowano komisarza Barosso, który groził konsekwencjami nie tylko Rosji, ale przede wszystkim Ukraińcom. Nawoływał do poszukiwania nowych dróg tranzytowych dla ropy i gazu. A, jak wiadomo, takie rozwiązania odbyłyby się kosztem Ukrainy. Niemiecka dziennikarka Gabriele Lesser wyraziła opinię, iż Niemcom jest wszystko jedno, przez jakie państwa płynie gaz. Zdaniem Lesser, dla nich liczy się tylko to, by dostawy na Zachód nie były zakłócone.
Niemcy podejrzewali - i to chyba nie bez racji - że spór gazowy z Rosjanami jest wykorzystywany do walki wewnętrznej pomiędzy premier Julią Tymoszenko a prezydentem Wiktorem Juszczenko. Kanclerz Merkel, która osobiście bardzo mocno zaangażowała się w rozwiązanie rosyjsko-ukraińskiego sporu, powiedziała że powinno się doprowadzić do takiego "reżimu", dzięki któremu rosyjski gaz nie tylko znów popłynie na Bałkany i na zachód Europy, ale i "nie zniknie gdzieś na Ukrainie". Szefowa polskiego przedstawicielstwa Fundacji Bölla Agnieszka Rochon oznajmiła, iż w Berlinie za konflikt krytykowani są w równym stopniu Rosjanie, jak i Ukraińcy.
Niemcy dbają o swoje
Wspólne bezpieczeństwo Polski i Niemiec musiałoby oznaczać wspólny interes i wykluczać egoistyczne myślenie jednego z partnerów. Niemcy jednak dbają o swoje interesy energetyczne nie oglądając się na Warszawę. Nie tak dawno szefowa niemieckiego rządu potwierdziła poparcie dla gazociągu północnego. Wspomniana inwestycja od samego początku w Polsce wzbudzała bardzo wiele emocji. Szef Fundacji Adenauera w Warszawie Stephan Raabe uważa, że Polska popełniła wielki błąd nie dołączając się do projektu. I bynajmniej nie jest w tej opinii odosobniony.
Gazociąg północny - wspólny interes?
Niemieccy politycy przy każdej okazji przypominają, iż rząd RFN proponował Polakom dostawy gazu z North Streamu. Warszawa nie skorzystała z tej "wspaniałomyślnej oferty". North Stream dobitnie ukazuje różnice w interesach narodowych Polski i Republiki Federalnej Niemiec. Niemcy, mające doskonałe stosunki z Rosją, chcą mieć pewność, że zamówiona ropa czy gaz bez przeszkód do nich dopłynie. I w odróżnieniu od Polski, kiedy Berlin mówi o "dywersyfikacji dostaw", nie ma na myśli wykluczenia Moskwy. RFN dąży do tego, aby za wszelką cenę zmniejszyć zakłócenia ze strony państw tranzytowych. A gazociąg północny znacznie przybliża do tego celu. Warszawa straci miliony z opłat za tranzyt. I - co jest chyba jeszcze ważniejsze niż pieniądze - "argument" na wypadek sporu z Moskwą.
Za blokowanie gazociągu Polacy są krytykowani już nie tylko w Berlinie. Niemcy zdążyły włączyć w projekt inne państwa europejskie, chociaż nie było wśród nich żadnego z tych najbardziej narażonych na szykany ze strony Rosji. Podobnie jak Traktat Lizboński, tak i gazociąg północny Berlin lansuje nie jako swój "narodowy interes", lecz ogólnoeuropejski. To bardzo skuteczna metoda zdobywania poparcia dla swoich interesów na arenie międzynarodowej. Jednocześnie sztuka, której polscy politycy niestety nie posiedli. Niemiecki przedsiębiorca Michael Korff powiedział dla magazynu "Region Europy", że przyszłość powinny stanowić źródła energii odnawialnej i jeśli nauczymy się je wykorzystywać, to wówczas nic już nie będzie zależało od Rosji. Ale póki co, to jednak jeszcze wiele lat będziemy zdani na ropę i gaz, a co za tym idzie będziemy zależni od Gazpromu. Niemieccy przyjaciele dawno to pojęli, skoro tak dobrze zabezpieczyli dostawy surowca dla siebie. Polskę stać jedynie na apel o solidarność europejską. Ale już nie na budowę połączeń, którymi na wypadek kryzysu moglibyśmy otrzymywać ropę czy gaz z krajów sąsiednich. Nie wspominając już o budowie gazociągów i ropociągów, uniezależniających kraj od kaprysów władców na Kremlu.
Źródło: REGION Europy nr31