PRL bis?
Waldemar Gruna: Ceniony za rzetelność autor tekstów m.in. o największej jak do tej pory aferze w rządzie D. Tuska, zwanej hazardową, dziennikarz i luteranin Cezary Gmyz stał się w ciągu kilku dni czarną owcą polskich mediów. Tę opinię potwierdził także Twój były wydawca, Grzegorz Hajdarowicz. Opisz, jak doszło do tego, że napisany przez Ciebie tekst spowodował lawinę wydarzeń, których wszystkich konsekwencji nie można przewidzieć. Pierwsze już są — Twoje dyscyplinarne zwolnienie z „Rzeczpospolitej”.
Cezary Gmyz: Doszło nie tylko do mojego zwolnienia i zwolnienia redaktora naczelnego Tomasza Wróblewskiego, ale także jego zastępcy Bartosza Marczuka i szefa działu krajowego Mariusza Staniszewskiego. Symboliczny dla całej sprawy jest fakt, że Bartosz Marczuk był na urlopie w czasie, gdy publikowany był mój tekst. Bartosz nie miał żadnego wpływu na powstający artykuł. Materiał o tym, że na wraku tupolewa, który rozbił się pod Smoleńskiem, znaleziono ślady trotylu i nitrogliceryny, przygotowywałem od kilku tygodni. Sprawdzałem otrzymywane informacje w kilku niezależnych źródłach. Moi informatorzy są osobami o dużej wiarygodności, a przekazane przez nich informacje były logiczne. Teraz atakuje się mnie za to, że ośmieliłem się podać nazwy substancji wybuchowych — trotylu i nitrogliceryny, a nie jestem chemikiem, tylko dziennikarzem. To absurdalne podejście, bo pisałem o aferze w Ministerstwie Rolnictwa, chociaż nie skończyłem szkoły rolniczej, o dyplomacji, nie będąc absolwentem studiów o tym kierunku, a także o wspomnianej przez Ciebie aferze hazardowej, choć nigdy nie byłem w kasynie. Podkreślam, że fakty opisane przeze mnie zostały potwierdzone przez cztery niezależne źródła. Publikację tekstu poprzedziło spotkanie redaktora naczelnego mojej gazety z prokuratorem generalnym Andrzejem Seremetem. Z tego spotkania naczelny wyszedł z przeświadczeniem, że tekst mój należy opublikować. Po tym, gdy podjęto decyzję o moim zwolnieniu, na stronach „Rzeczpospolitej” ukazało się sprostowanie redakcji, w którym wyróżniały się słowa „pomyliliśmy się”. Redakcja „Rzeczpospolitej” po protestach kilku redaktorów usunęła ze swego oświadczenia słowa „pomyliliśmy się” — i uważam to za satysfakcjonujące. Myślę, że zebrany przez mnie materiał pokazuje, że wysoce prawdopodobne jest, iż wykryte substancje to trotyl i nitrogliceryna. Wbrew temu, co twierdzi prokuratura, użyte przez nią urządzenie nie służy bowiem do wykrywania pestycydów czy kosmetyków, lecz materiałów wybuchowych. Już po publikacji tekstu otrzymałem więcej potwierdzających moje tezy informacji, choć nie były one w treści jednoznaczne, bo taka była moja intencja w czasie pisania. Jedną z nich była informacja o tym, że w momencie, w którym polscy prokuratorzy i biegli badali ślady na wraku i próbki z gleby oraz z brzóz, w które wbiły się części samolotu, na lotnisku w Smoleńsku pojawiła się również rosyjska pirotechniczka. Gdy dziewczyna zobaczyła, co pokazują spektrometry Polaków, najnowocześniejsze maszyny, jakie są używane w tej chwili, to wpadła w panikę. Dochowałem wszelkiej staranności w zebraniu materiału i rzetelnie go opisałem.
Foto: Ryszard Waniek
Całość w nowym wydaniu gazety, dostępnym w salonach EMPiK i RUCH oraz INMEDIO w całej Polsce.
Źródło: Twój REGION Europy nr16