Europo – Yes, we can!
Biorąc pod uwagę polityczny i ekonomiczny obraz dzisiejszego świata, który według wielu zbliżył się niebezpiecznie do stanu „śmierci klinicznej”, zmiana na stanowisku prezydenta USA była jak najbardziej pożądana. Niezwykle niepopularny George Bush, którego światopogląd opierał się często na manichejskich podziałach, nie przystawał do dynamicznie zmieniającej się rzeczywistości. Współczesne stosunki międzynarodowe, zmierzające bowiem coraz szybciej w kierunku systemu wielobiegunowego, potrzebują silnych Stanów Zjednoczonych, zdolnych do rzeczywistego wpływania na pozostałych aktorów międzynarodowych nie tylko za pomocą „hard power”, ale także dzięki skutecznemu zastosowaniu dyplomacji, potęgi mediacji i siły przyciągania amerykańskiej kultury politycznej. Charyzmatyczny Barack Obama – Afroamerykanin wywodzący się spoza politycznego mainstreamu – jeszcze zanim został prezydentem-elektem stał się symbolem zmiany i amerykańskiego odrodzenia. Należy jednak zadać sobie pytanie czy Obama spełni pokładane w nim, szczególnie w Europie, nadzieje? Czy stanie się zbawcą dla nadszarpniętych i tracących na znaczeniu stosunków transatlantyckich? Czy uda mu się zjednoczyć oba kontynenty i odzyskać utracone przywództwo?
Obama, czyli koniec tarczy?
Wybór Obamy nie przyniesie z pewnością żadnych nagłych zmian w stosunkach bilateralnych między Polską a Stanami Zjednoczonymi. Warszawa nigdy nie stanowiła dla Waszyngtonu partnera ani uprzywilejowanego, ani szczególnie strategicznego. Tym samym słowo „zmiana” w przypadku Polski uwidoczni się dopiero w dłuższym okresie. Przede wszystkim z polskiej perspektywy kwestią priorytetową wydaje się być stanowisko prezydenta-elekta w sprawie kontynuowania programu tarczy antyrakietowej, który był jednym z priorytetów administracji George’a Busha. Poglądy Obamy w tej sprawie są dość jasne, gdyż od samego początku senator Partii Demokratycznej z Illinois wyrażał swój sceptycyzm wobec unilateralnego amerykańskiego konceptu światowego systemu obrony antyrakietowej. Ponadto rosnące naciski ze strony Rosji i państw Europy Zachodniej – głównie Francji, Niemiec i Włoch – uważających projekt „Missile Defence” za potencjalny zapalnik dalszego procesu dezintegracji architektury bezpieczeństwa na Starym Kontynencie, mogą znacząco wpłynąć na decyzję nowego amerykańskiego przywódcy. Nie należy spodziewać się, iż Obama wycofa się z konceptu tarczy antyrakietowej w Europie Środkowej zaraz po objęciu fotela prezydenta, gdyż mogłoby to zostać odczytane jako zbytnia uległość wobec Rosji, co nawet dla zwolennika multilateralizmu – za jakiego uważa się Obama – byłoby krokiem niezwykle niebezpiecznym i niewygodnym, szczególnie w polityce wewnętrznej. Niemniej jednak w dłuższej perspektywie czasowej, podpierając się argumentem konieczności walki z kryzysem finansowym – co prowadzić będzie do ograniczenia wydatków na kosztowne projekty wojskowe – prezydent-elekt może opóźnić lub, w najgorszym wypadku, całkowicie zaniechać budowy elementów tarczy antyrakietowej w Polsce, co po raz kolejny znacznie oddaliłoby Warszawę od strategicznego partnerstwa z USA.
Europo - czas na zmiany!
Nowy prezydent USA z pewnością zmodyfikuje styl i retorykę polityki zagranicznej Stanów Zjednoczonych. Nie zmienia to jednak faktu, że to nie w jego rękach leżą przemiany, które powinny nastąpić na Starym Kontynencie. Obama nie stanie się w żadnym razie rozwiązaniem trawiącego Europę od przeszło dwóch dekad kryzysu tożsamości i zwątpienia w klasyczny model integracyjny. Już bowiem w swoim słynnym artykule dla magazynu „Foreign Affairs” z lipca 2007 roku Obama zakładał przede wszystkim konieczność odbudowy amerykańskiego przywództwa w świecie. Ponadto należy podkreślić, iż w czasie kampanii wyborczej Obama raczej postrzegał Europę przez pryzmat politycznej geometrii XX wieku, nawiązując tym samym bliższe stosunki z największymi potęgami Starego Kontynentu, zapominając niejako o relacjach z UE jako całością. Tym samym europejski hurraoptymizm wobec potencjału Obamy jawi się jako bardzo niebezpieczny, albowiem apriorycznie zakłada, że Europa jest zbyt słaba by samodzielnie wpływać na bliższe i dalsze otoczenie międzynarodowe. Jeśli UE chce odgrywać jeszcze jakąkolwiek znaczącą pozycję w świecie, powinna przestać oglądać się permanentnie na USA. Wraz z przenoszeniem politycznego środka ciężkości w kierunku Azji, Europa ma coraz mniej czasu na powrót na światowe salony. Parafrazując słowa Baracka Obamy: Europo, yes, we can!
Źródło: REGION Europy nr30