Dzienniki Hitlera - Kłamstwo po latach
Waldemar Gruna: W końcu września ukazał się w dodatku historycznym Gazety Wyborczej (największego i najbardziej wpływowego dziennika w Polsce) obszerny, kilkustronicowy tekst „Fałszywe dzienniki Hitlera”. Był on reklamowany także na stronie okładkowej dziennika. Już pierwsze zdanie „Gerd Heidemann pamięta, jak po raz pierwszy przeczytał te słowa.....” sugeruje, że dziennikarz rozmawiał z Panem o tej sprawie. Tym bardziej, że w materiale jest wiele Pana wypowiedzi a na końcu tekstu czytamy: „ - Wszyscy moi wrogowie już nie żyją - mówi Heidemann z satysfakcją w głosie o fałszerzu i przełożonych, którzy wyrzucili go z pracy. Odkąd jego dziennikarska reputacja legła w gruzach, wegetuje. Jest bankrutem, ma 700 tys. euro długów.” Redaktor Gazety Wyborczej nie mógł słyszeć nigdy i nigdzie tej „satysfakcji w głosie” w związku ze śmiercią ludzi, bo z Panem nigdy nie rozmawiał ani osobiście ani telefonicznie. Co Pan sądzi o tym cytacie i sprawie tekstu w najbardziej opiniotwórczej polskiej gazecie, szczycącej się trzymaniem najwyższych standardów dziennikarskich nie tylko w Europie?
Gerd Heidemann: Pana kolega z warszawskiej gazety wyraźnie oszukał i przejął po prostu cudzy wywiad, który był przeprowadzony ze mną przed rokiem dla berlińskiego magazynu dziennikarskiego NITRO. Powinien on był być publikowany już w grudniu 2011 w nawiązaniu do moich 80. urodzin, ale ukazał się dopiero teraz, we wrześniu 2012. Wyślę Panu cały ten wywiad. Wszystkie wpisy na czerwono pochodzą z od mnie i są moimi poprawkami przy redagowaniu ustnego wywiadu. Znam słowa poety z opowiadań „Tysiąca i jednej nocy”, brzmią one tak: „Mężczyzna, który przeżywa jego wroga jeszcze o jeden dzień, osiągnie to o co się stara”. Dlatego na pytanie redaktorki naczelnej magazynu NITRO:”Ma Pan teraz 80 lat. Kiedy Pan patrzy w tył na swoje życie, czuje się Pan rozgoryczony?” Na to pytanie odpowiedziałem jej pisemnie jako uzupełnienie materiału: „Nie, wiem jak życie gra. Jeden musi być zawsze kozłem ofiarnym. Widzę to dzisiaj spokojnie, zwłaszcza, że prawie wszyscy koledzy i przełożony, którzy chcieli mi wyrządzić krzywdę, w międzyczasie umarli. Kiedy przeżyje się swoich wrogów nawet o kilka dni to już się wygrywa.” Nigdy tego nie wypowiedziałem ustnie i on nie mógł tego słyszeć. Dlatego Pana warszawski kolega skłamał.
Waldemar Gruna: W Pana przypadku, dziennikarza z olbrzymimi sukcesami zawodowymi (m.in. nagroda World Press Photo za fotoreportaż z wojny w Afryce), uznawanego przez lata za wzór reportera tygodnika „Stern”, afera tzw. fałszywych dzienników A. Hitlera z 1983 roku zmieniła diametralnie życie. Nawet po 30 latach od jej zakończenia dotyka ona Pana i to w czasie gdy kończy Pan 80 lat życia. Może Pan opisać tę historię?
Gerd Heidemann: Niestety nie mogę opowiedzieć tu całej rozległej historii dzienników Hitlera, ponieważ po pierwsze zajęła by ona ponad sto stron, a po drugie właśnie została sfilmowana. Gdybym przedstawił tu szczegółowo całą tę historię, mógłbym mieć nieprzyjemności ze strony filmowców. Dlatego teraz tylko w telegraficznym skrócie: rzekome dzienniki Hitlera widziałem u pewnego kolekcjonera w okolicach Stuttgartu. Powiedział mi, że ma je od znajomego, który uciekł z NRD i z pomocą brata, który był generałem Narodowej Armii Ludowej mógł przeszmuglować kolejne pamiętniki na zachód. Ów znajomy chciał sprzedać dzienniki amerykańskiemu koncernowi prasowemu Hearst za dwa miliony dolarów. Kolekcjoner nie chciał mi zdradzić nazwiska swojego znajomego. Objaśnił jedynie, że pamiętniki znaleziono w zestrzelonym samolocie, który miał przetransportować pisemny spadek Hitlera do Bawarii. Tydzień później rozmawiałem w stołówce z moim redaktorem naczelnym Henrim Nannenem i zapytałem go, czy wiedział, że Hitler pisał pamiętniki. Nannen zaprzeczył, skierował mnie do dra Thomasa Walde’a, dyrektora resortu historii współczesnej, który powinien coś na ten temat wiedzieć. Kilka dni później zwróciłem się do niego. Mimo że też nie słyszał nic odnośnie rzekomych dzienników Hitlera, poprosił mnie, żebym się postarał zdobyć je dla niego. W kolejnych miesiącach miałem do opracowania wciąż nowe tematy, ścigałem niemieckich złodziei w Tunezji, prowadziłem dochodzenie w sprawie humanitarnego umierania na oddziale intensywnej terapii szpitala w Ulm i pisałem kolejne reportaże, tak że dr Walde musiał mi stale przypominać abym się zajął tematem „Pamiętników Hitlera”. Celem upewnienia się, czy historia mniej więcej się zgadza, poszukałem najpierw zestrzelonego samolotu, który w literaturze współczesnej określano jako zagubiony. Odnalazłem miejsce, w którym spadł on na ziemię niedaleko wsi Börnersdorf we wschodnich Rudawach. Generał w stanie spoczynku Hans Baur, prywatny pilot Hitlera i szef eskadry lotniczej Führera, którego udało mi się zlokalizować w Herrsching nad jeziorem Ammer, potwierdził, że na pokładzie maszyny powinny się znajdować rysunki Hitlera. To on 21 kwietnia 1945 roku zgłosił Hitlerowi utratę maszyny. Na co Hitler miał odpowiedzieć: „Na miłość boską, na pokładzie był mój służący Arndt, biedny chłopak. Powierzyłem mu najważniejsze dokumenty. Wszystkie moje rysunki, które miały stanowić dla potomności świadectwo wszystkich moich dokonań. To byłaby katastrofa, gdyby zginęły.“ Załatwiłem akta amerykańskich tajnych służb, z których wynikało, że tajne służby przez długie lata po wojnie poszukiwały „Diaries” Hitlera, dowodów dostarczył mi adiutant Hitlera Julius Schaub, który pisał o „maszynie bagażowej” Führera i o jego dziennikach. Dopiero kiedy byłem niemalże pewny, że coś jest na rzeczy z tą historią, z pomocą pośrednika nawiązałem kontakt z Kujauem. Zapadła wówczas decyzja o zatrudnieniu najlepszych na świecie grafologów, którzy zbadają pisma pod kątem ich autentyczności.
Całość w nowym wydaniu gazety, dostępnym w salonach EMPiK i RUCH oraz INMEDIO w całej Polsce.
Źródło: Twój REGION Europy nr16