Chadecja walczy o wypędzonych?
Niemieckie partie chadeckie, CDU i bawarska CSU, jeszcze przed wyborami do Parlamentu Europejskiego przyjęły wspólną odezwę, w której żądały potępienia wypędzeń. „Obowiązująca w Unii Europejskiej swoboda wyboru miejsca zamieszkania i osiedlania się, jest krokiem w kierunku urzeczywistnienia prawa do ojczyzny również dla niemieckich wypędzonych - we wspólnej Europie, w której narody i grupy narodowościowe mogą żyć razem zgodnie oraz bez dyskryminacji wynikającej również z przeszłości” - można przeczytać w odezwie, zatytułowanej „Na rzecz silnego głosu w Europie”. „Wypędzenia każdego rodzaju muszą zostać potępione na płaszczyźnie międzynarodowej, a naruszone prawa muszą zostać uznane” – postulowali niemieccy chadecy.
Nic nowego
Profesor Beata Ociepka stwierdziła, że już zbyt wiele uwagi poświęcono niemieckim wypędzonym. Nawet były polski prezydent Lech Wałęsa, zwracając się do polskich i niemieckich dziennikarzy powiedział, że krzywdy doznane od Niemców powinno się pozostawić historykom. Taki pogląd coraz częściej towarzyszy także ludziom związanym ze stosunkami polsko-niemieckimi. Trudno się dziwić, bo zwłaszcza w polskich mediach, BdV i nazwisko szefowej niemieckich ziomków, E. Steinbach, pojawia się nader często. Być może zbyt często. Staje się niemal standardem, że przy okazji każdych wyborów w Niemczech i w Polsce, to właśnie wypędzeni wypływają na wierzch.
Tak też stało się podczas kampanii do Parlamentu Europejskiego. I to zarówno po polskiej, jak i niemieckiej stronie. Rezolucja CDU/CSU tylko potwierdza tę niezbyt chlubną tradycję. Gra o elektorat zawsze przecież będzie się toczyć. A tu chodzi nie tylko o wypędzonych i ich następców, ale o ich rodziny i ewentualnych beneficjentów „odwrócenia historii”. Deklarowanie, że jakaś niemiecka partia będzie zabiegać o interesy niemieckich wypędzonych, to również ukłon wobec prawicowego wyborcy, zorientowanego na powrót silnych Niemiec. Tacy przecież też tam są – co nikogo nie powinno dziwić.
Niemcy chcą rewizji granic?
Polityk niemieckiej chadecji zapewniał na łamach jednej z gazet, że odezwa CDU i CSU w sprawie „wypędzonych” dotyczyła tego, że w Unii każdy ma prawo osiedlić się tam, gdzie chce. E. Brok - bo o nim tutaj mowa - zaznaczył, że CDU nie kwestionuje granic z Polską. Natomiast bardzo szybko i chętnie winą za zaistniałą napiętą obciążył PiS. Według tego niemieckiego polityka, takie odczytanie odezwy, to „gra wyborcza”. Nikt nie kwestionuje istniejących granic. Wręcz przeciwnie - tylko dzięki pełnemu uznaniu granic osiągnęliśmy pewność prawną, a zatem warunek pokojowej współpracy w Unii Europejskiej” – powiedział cytowany przez „Dziennik.Pl. E. Brok. To, że rząd federalny nie podważa istniejących granic z Polską wszyscy wiemy i pamiętamy. Ani rząd H. Kohla, ani G. Schrödera, ani tym bardziej obecny pod kierownictwem A. Merkel nigdy ich nie kwestionowały. Zresztą nawet podejrzewana o wiele E. Steinbach nie mówi, przynajmniej na głos, że chciałaby powrotu do granic z 1937 roku. Obecne pokolenie Niemców na pewno nie jest zainteresowane dawnymi kresami III Rzeszy, a jeszcze mniej osób chciałoby wdawać się w konflikt o dzisiejszy Wrocław. Trzydziestokilkuletni Niemcy pytani, czy chcieliby umierać za „Breslau” – ze zdziwienia jedynie marszczyli brwi. Odpowiadali zawsze w ten sam sposób: My tu co najwyżej przyjedziemy pozwiedzać, napić się dobrego piwa, zarobić duże pieniądze zakładając firmy. Ale rewidować granice? To raczej pomysł z dziedziny politycznej fikcji. Dlatego coraz mniej Polaków daje się straszyć niemieckim rewanżyzmem. Chociaż to bardzo kuszące hasła, zwłaszcza dla polityków toczących boje w trakcie kolejnych kampanii wyborczych.
Rząd niemiecki popiera roszczenia?
Oficjalna niemiecka wykładnia dotycząca roszczeń niemieckich wypędzonych wobec Rzeczypospolitej nie zmieniła się od czasów rządów G. Schrödera. Niemieccy politycy powtarzają jak mantrę: Obywatele RFN mają prawo zgłaszać swoje zapytania i roszczenia do sądów. Jest to ich gwarantowany przez prawa człowieka i niemiecką konstytucję przywilej. Tego nikt i nic nie może im zabronić. Żadne protesty, w tym też płynące z polskich sfer politycznych. Natomiast oficjalnie rząd RFN nie popiera żadnych roszczeń swoich obywateli skierowanych wobec Polski i Polaków. Nawet cieszący się w Polsce złą sławą Związek Wypędzonych próbuje się odcinać od wszelkich działań noszących znamiona bezpośrednich akcji, mających na celu odebranie domów Polakom. Na tym polu samotnie walczy - ostatnio bez większych sukcesów - Powiernictwo Pruskie Rudiego Pawelki.
Czy warto podtrzymywać niechlubną tradycję?
Prawdziwy test na intencje autorów rezolucji odbędzie się teraz, kiedy kampania wyborcza do Parlamentu Europejskiego już została zakończona. Za rok w Niemczech odbędą się inne wybory i nie raz jeszcze usłyszymy o kolejnych rezolucjach czy innych akcjach z wypędzonymi w tle. Te wywołają, być może nader gwałtowną reakcję nad Wisłą. Jak długo jeszcze będzie miała miejsce ta polsko-niemiecka przepychanka? Odpowiedź jest chyba dość prosta. Dopóki ostatecznie w jakiś sposób nie zostanie uregulowana kwestia niemieckich wypędzonych - bezsprzecznie ostatnich ofiar polityki Adolfa Hitlera i Trzeciej Rzeszy. Zaniechamy sporów wówczas, kiedy przestaniemy udawać, że nie wie wiemy o tym, że 1945 rok był skutkiem, wywołanej przez Niemcy, II wojny światowej. I gdy w Polsce, ciągle jeszcze nieuregulowane kwestie hipotek i tzw. wieczystego użytkowania, zostaną raz na zawsze załatwione. A w Niemczech czas pomyśleć o odszkodowaniu, a nie przerzucaniu odpowiedzialności na barki swoich sąsiadów.
Źródło: REGION Europy nr32